„Mimo, że poprawka PSL o referendach została odrzucona na posiedzeniu Sejmu, politycy tej partii zapowiadają dalsze jej forsowanie w Senacie. Tymczasem samorządowcy grzmią - "referendum to kolejny po 700 metrach 'gwóźdź do trumny' dla nowych inwestycji w wiatraki. To cios dla gmin i lokalnych samorządów, który odbiera im szanse na rozwój dzięki milionowym wpływom z inwestycji wiatrakowych do lokalnych budżetów oraz niweczy programy budowy niezależności i bezpieczeństwa energetycznego gmin" - mówi Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich.
Na ostatnim posiedzeniu Sejm odrzucił poprawkę PSL, które zaproponowało, aby w referendum dać mieszkańcom możliwość zgody na budowę wiatraków w odległości mniejszej niż 700 m. W opinii Ministerstwa Klimatu i Środowiska budziła ona wątpliwości legislacyjne.
Na konferencji prasowej posłowie PSL zapowiedzieli jednak, że w przypadku odrzucenia tej poprawki przez Sejm, zostanie ona zgłoszona podczas prac senackich. Powołali się przy tym na argument, że sami mieszkańcy, sami obywatele zadecydują o tym, czy chcą, aby na ich terenie powstały wiatraki, czy nie.
Jak twierdzi Leszek Świętalski jest to jawna gra polityczna, która nie ma nic wspólnego z dobrem mieszkańców - realnie zablokuje tylko jeszcze bardziej nowe projekty wiatrowe w gminach. Dodaje, że nikt nie liczy się z samorządowcami, a władza centralna chce decydować o ich przyszłości.
„Referenda są nieopłacalne i nieefektywne. To cios w najbiedniejsze gminy, których na referendum po prostu nie stać. Wymaga olbrzymiego nakładu pracy i czasu - co oczywiście spadnie na lokalne władze. To tylko fikcyjna próba naprawiania wyrządzonych przez poprawkę 700 metrów szkód. Organizacja referendów wymaga wiele wysiłku i kosztów, które pokrywa się z budżetu jednostki samorządu terytorialnego. Stracą na tym najbiedniejsze gminy, które czekają na nowe inwestycje wiatrakowe w okolicy, ale nie będzie ich na to po prostu na to stać, a miliony złotych z tytułu podatków oraz bezpieczeństwo energetyczne mieszkańców gmin pozostaną tylko w sferze marzeń” - mówi Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich.
To bezsensowne, czy nie?
U samych ludowców w sprawie referendum widać brak jednomyślności - kilka dni przed posiedzeniem Sejmu, Władysław Teofil Bartoszewski z PSL zapytany w Polsat News o propozycje referendalne powiedział, że kwestia referendów jest dość bezsensowna. „Zamrozi to możliwość budowania wiatraków realnie rzecz biorąc na parę lat. Będą referenda, uchwały, ludzie będą się odwoływać. Od możliwości referendum do postawienia wiatraka to potrwa parę lat” - mówił ludowiec.
Pozostaje jeszcze kwestia zasadności referendum. Wiatraki muszą i tak znaleźć się w planie zagospodarowania przestrzennego, czyli dokumencie szeroko konsultowanym w każdej gminie. Ponadto w ostatnich latach tylko 17% przeprowadzonych w Polsce gminnych referendów było ważnych. To pokazuje bezsensowność referendów, których wprowadzenie tylko zniweczy szansę na odblokowanie rozwoju lądowej energetyki wiatrowej w Polsce.
„Wiemy, że Polacy akceptują i popierają rozwój tej technologii odnawialnych źródeł energii. Świadomość i akceptacja społeczności lokalnych dla lokalizacji obiektów wiatrowych stale wzrasta. Świadczą o tym wyniki licznych badań ankietowych i ponad 80% poparcie dla energetyki wiatrowej na lądzie. Problem w tym, że referenda to bariera nie do przejścia - są drogie i nieefektywne. To smutne, że po wielu ustępstwach i kompromisach ze strony branży i inwestorów, uderzono tym razem w tych, którzy mogliby najlepiej skorzystać na rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie - w samorządy i mieszkańców” - mówi Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
To także jawna dyskryminacja - w Polsce dla żadnych innych inwestycji, zarówno z zakresu odnawialnych źródeł energii, jak inwestycji liniowych (np. autostrady, linie elektroenergetyczne wysokiego napięcia, ropociągi, linie kolejowe), w zakresie elektrowni jądrowej, czy też Centralnego Portu Komunikacyjnego, nie wymaga się przeprowadzania referendum lokalnego.